Zapamiętałem, bo podczas jednej lekcji języka polskiego oberwałem dwie lufy od prof. Stanisławy Wiglusz, której byłem ulubieńcem. Oberwałem słusznie, wcześniej nie czytając zadanego do domu wiersza, potem zaś nie potrafiąc zrozumieć, o czym pisał, urodzony w Ludźmierzu, twórca „Bajecznego świata Tatr”.
Dla jednego z największych piewców piękno naszej górskiej przyrody było inspiracją jego licznych wierszy, stając się ukojeniem zmęczonej duszy. Idąc tym śladem, znalazłem się na tłocznym i nieprzyzwoicie drogim (30 zł!) parkingu powyżej Wierchu Poroniec, aby stamtąd ruszyć (za godziwą równowartość jednego euro) w stronę Rusinowej Polany.
Podczas godzinnego marszu wytyczoną przez TPN wygodną ścieżką napotkałem kolorowe już oznaki tatrzańskiej wiosny, potwierdzając słowa poety: „kieliszki fijoletu mienią się do słońca cudownie - jakby trawa lśni fijoletowa, gęstwa młodej choiny, drozdami dzwoniąca tysiąca srebrnych dźwięczeń gędźbę w sobie chowa”. A do tego żółty podbiał, pierwiosnki i kaczeńce wśród nierozkwitłych jeszcze dziewięćsiłów i ten zapach, zapach gór.
Idylliczny nastrój mąci widok powalonych i zmurszałych w następstwie zarazy pni, które wołają o ratunek dla pozostałych jeszcze przy życiu braci.
Nawet cudowny widok odsłaniających się zza chmur ośnieżonych szczytów Hawrania i Murania nie jest w stanie zatrzeć przygnębiającego obrazu drzew, które „umierają stojąc”. Tytuł sztuki Alejandro Casony, w swej akcji rozgrywanej z dala od Tatr Bielskich, pasuje tu jak najbardziej…
Maj jest okazją przyjrzenia się naszym skarbom narodowym, to także dobry okres dla szkolnych wycieczek w czasie maturalnym. Przewodnicy starają się przekazać młodzieży to, co w górach najpiękniejsze, która jednak nie zawsze jest tym zainteresowana. Na Rusinowej kilkuosobowa grupa podrastających panienek w wypasionych dresach, za pomocą długich, kolorowych paznokci, z chichotem przeglądała swe smartfony siedząc … tyłem do roztaczających cudowny widok gór, które powinny zawołać o pomstę do nieba. Lepszym sposobem chyba byłoby przepędzić małolaty wyrypem na Gęsią Szyję i schłodzić fryzurki w Wodogrzmotach. A może gdzieś po drodze spotkaliby niedźwiedzicę…
Póki co wycieczka udała się do Wiktorówek, do urokliwego miejsca, gdzie ponad 160 lat temu ponoć miała objawienie młoda pasterka z Gronia.
Górskie sanktuarium od wielu lat stanowi ważny punkt spotkań religijnych, ma za sobą także wojenną przeszłość historii kurierskich i partyzanckich.
Lecz miejsce to ma szczególny przekaz; dziesiątki pamiątkowych tabliczek ludzi, którzy w górach pozostawili swe życie. Są tu nazwiska sławnych himalaistów i taterników, ale także i mniej znanych, jak choćby tych, którzy zamarzli w Alpach, nie chcąc pozostawić bez opieki rannej koleżanki. Wśród tej trójki młodych ludzi był 23-letni nowotarżanin, Kuba Marek…
Takie historie winno się przekazywać wycieczkom, z których najbardziej ujmujące są grupy z osobami niepełnosprawnymi. To najwdzięczniejsi słuchacze przewodnickich opowieści, wśród których można także dowiedzieć się, jak to za okupacji Niemcy strzelali do kurierów z „kałachów” (sic!) a goniące za nimi psy wilczury spadały w przepaść jeden za drugim… Tu znowu przypomniał mi się Tetmajer, który w swych opowiadaniach wykorzystywał technikę impresjonistyczną, wyrażając w mowie góralskiej nastrój z pogranicza fantazji…
Dla uspokojenia duszy można zagłębić się w ciszę urokliwego kościółka ukrytego w dolince.
Można też wypić kubek herbaty od dominikanów lub zimnej wody, cieknącej wprost ze strumienia.
Na pożegnanie jeszcze rzut okiem na Mięguszowieckie Szczyty, wstydliwie chowające się za chmury i pełen refleksji powrót w szumie wiatru, pośrednika górskiego wołania: „jeszcze wichrowym oszumiałe strachem, jeszcze strasznego wichru pełne w sobie wycia,
trzy drzewa, jak trzech ludzi potężnych bez życia..”
Ale póki możemy, odwiedźmy góry, które nas wołają i proszą o pomoc…
Jacek Sowa
I am sure this piece of writing has touched all the internet visitors, its really really pleasant
article on building up new blog. Co się dzieje z pracownikami po ogłoszeniu upadłości?