- Jacek Sowa: Podhalańskich kółek czar… Ostra jazda
- Jacek Sowa: Podhalańskich kółek czar… Górale jadą na wczasy!
Samochodowe zakupy, mimo dość męczących formalności, najtaniej wychodziły w Belgii, a wśród szczęśliwych nabywców brylował Władysław Sokół, nowotarski przedsiębiorca budowlany, właściciel okazałego Audi 200. Znacznie łatwiej było w Holandii, ale i towar był gorszy. Okazałe BMW 5 za parę tysięcy guldenów od prywatnego właściciela z Utrechtu dymiło jak parowóz, a mułowaty bus Mercedes 200 zagotował jeszcze przed wyjazdem na autostradę.
Zainspirowany opowieściami znajomych, w lipcu owego roku wybraliśmy się ekipą do Niemiec: „po auta”! Schemat był prosty: należało wpłacić na konto dewizowe w Banku PeKaO odpowiednią kwotę, następnego dnia ją wyjąć i udać się za zachodnią granicę, gdzie stały setki używanych aut „zu verkaufen”. Na teren samochodowego polowania wybraliśmy Bawarię, niedaleko elektrowni atomowej w Landshut, której rozjarzony nocą parking stał się miejscem pierwszego noclegu w… fotelach Poloneza. Już następnego dnia „upolowaliśmy” busa VW Transportera, który co prawda nie był naszym priorytetem, ale okazał się strzałem w dziesiątkę, co na miejscu opiliśmy piwem bezalkoholowym!
Ulubionym miejscem zakupów był bawarski Deggendorf, skąd z pomocą mechanicznych rąk braci Andrzeja i Stanisława Mozdyniewiczów, przywieźliśmy kilka „bryczek”, głównie peugeotów ze stajni starego Dallmeiera, który ze zdumieniem patrzył, jak Polacy potrafią w ciągu paru godzin postawić na cztery koła auto z urwanym zawieszeniem. Skrzynka piwa była wyrazem podziwu Niemca, któremu chyba faktycznie chciało się płakać, że tak mało zaśpiewał za uszkodzone auto…
Problemem przy zakupie „Gebrauchtwagen” w Niemczech były tamte restrykcyjne przepisy ubezpieczeniowe, wiążące się z wysokimi opłatami za wywożone o własnych siłach auta. Nie dysponując lawetą należało się liczyć z kosztem, sięgającym nieraz 10 procent wartości zakupionego samochodu, z drugiej strony zaletą była bliskość czeskiej granicy, zza której po zostawieniu nabytego wozu można było wrócić do dealera z podbitymi dokumentami i odebrać 12 % podatek tzw. MWST, czyli VAT-u po ichniemu. Tak nabyłem dwa peugeoty: srebrną 305-tkę z małym przebiegiem i piękną, granatową 505-tkę(takimi jeździł wówczas BOR!), która była moim do dziś ukochanym autem, dopóki jego żywota nie zakończył po dwóch latach bezmyślny traktorzysta z Łącka…
Kolejnym kierunkiem auto shoppingu była Francja, jednak zamiast zwiedzać zamki nad Loarą, penetrowałem garagge wokół Orleanu. Tamtejszą dziewicą okazała się mało używana srebrna Toyota Corolla; formalności w urzędzie załatwiono błyskawicznie i co ciekawe, nikt nie żądał wykupienia ubezpieczenia. Z duszą na ramieniu i hemoroidami pod pachą przejechałem pół Europy, aby dopiero w Chyżnem odetchnąć z ulgą…
Końcówka XX wieku to rozkwit krajowego samochodowego rynku wtórnego; jeździło się wszystkim, co po sprowadzeniu zza granicy i po złożeniu nie przypominało niemieckiego przystanku tramwajowego. Powoli jednak zaczęła rozwijać się u nas branża dealerska, a że Podhale od dawna nie należało do ubogich regionów, chętnie zaczęto oglądać się za autami nowymi. Pierwszą w kraju była sieć autoryzowanych punktów Renault; także w Nowym Targu pojawiła się taka placówka, usytuowana w dawnym zakładzie kuśnierskim pana Filipa Zabrzeskiego. Jednak francuska marka nie cieszyła się popularnością wśród górali i zakład z logo rombu nie zrobił w mieście furory. Powstawały zatem kolejne, a dziś praktycznie wszystkie znaczące marki mają na Podhalu swoje przedstawicielstwa. Dobrze poradził sobie też Opel Marimex, który błyszczy po zachodniej stronie miasta przy „zakopiance”. Mam do tej firmy duży sentyment i paru kolegów, którzy tam jeszcze zostali. W marcu 1999 roku wyjechałem stamtąd nowiutką Astrą II na cudownych tablicach (dzięki cudownej pani Hani z Wydziału Komunikacji!) - NAJ 7777. Granatowy sedan spod igły wkrótce zawiózł mnie na stałe do …Warszawy, a tam, niestety, te oryginalne, czarne blachy przepadły w jakiejś urzędowej piwnicy. Milenijne zera zresetowały moje motoryzacyjne przygody związane z rodzinnym Podhalem, przenosząc je na różne krańce świata, ale to już inna historia.
W dalszych odcinkach chcę dotrzeć do innych zakamarków historii nowotarskiej motoryzacji, której temat podjął ambitnie Łukasz Worwa, spadkobierca tradycji autoserwisu ojca Adama. Temat samochodowych majstrów, mistrzów płaskiego czy oczkowego klucza wymaga oddzielnego potraktowania, a więc cdn.
Jacek Sowa
Po pół wieku pamięć może zawodzić, toteż proszę o wyrozumiałość i ew. uwagi i pomoc w snuciu wspomnień z historii podhalańskiej motoryzacji. Korespondencję można kierować na adres mailowy: jacek.sowa@mzpn.pl lub lukasz.worwa@worwa.pl.