Gdy zaczyna się weekend, mieszkańcy pospiesznie robią kilkudniowe zapasy, bowiem przebicie się przez lawinę obcych samochodów na Alejach, Szaflarskiej czy Św. Anny w te dni wymaga wielu kwadransów stania w korku. Potem przychodzi poniedziałek i na ulice koniecznie w porannym szczycie wyjeżdżają śmieciarki, czyściciele studzienek i wszędobylska stonka z literą „L” na dachu; jakby innych godzin nie było. Czwartek, sobota – bez różnicy! Niedziela zaś to czas hałaśliwych i smrodliwych pikników „kulturalnych” na które wydaje się pieniądze podatników, którzy pracują na to i cierpią w dni powszednie.
Włodarze miasta chętnie biorą udział w różnych imprezach, na których spływa po nich chwała niebieska, ostrożnie chodząc po przejściach dla pieszych, na których nie ma czasem nawet śladu farby sprzed lat. Gorzkie żale mieszkańców, z którymi przychodzi nam się codziennie mierzyć, można by mnożyć w nieskończoność, tak jak w nieskończoność będą ciągnąć się niezałatwione sprawy popadających w ruinę budowli czy słynne już na cały kraj skrzyżowanie na Grelu z napisem: „Burmistrzu, czy ci nie wstyd?”
Nie jest zadaniem felietonisty rozliczać z pracy urzędników, od tego jest co najmniej tuzin miejskich rajców, biorących za coś niemałe diety. Czas jednak najwyższy zaśpiewać na głos za wytatuowaną piosenkarką, że „powiemy sobie dość, a ja wiem, że to już niedługo, kiedy odejść zechcą stąd, wtedy wiem, że oczy mi nie mrugną, nie.”
I wtedy nikt nawet nie obejrzy się…
Jacek Sowa
zdj. ze zbiorów Archiwum Państwowego
- zamknąć rynek dla samochodów
- podnieść opłaty za pozostawianie samochodów na miejskich parkingach
- zwiększyć liczbę kursów komunikacji zbiorowej
- gdzie się da tworzyć ścieżki rowerowe, kontrapasy
- poprawiać infrastrukturę pieszą
Jednym słowem zrobić wszystko, żeby ludzie zaczęli z samochodów wysiadac. Tak, jak się to robi w cywilizowanych zachodnich spoleczenstwach.